środa, 16 marca 2011

Męskość w plastrach - Beef Jerky - Etap I

Będąc na swojej męskiej diecie już trzeci tydzień zauważyłem, że brakuje w niej przekąsek. Kiedy człowiek się odchudza, nietrudno utrzymać reżim podczas posiłków. Lecz kiedy pojawia się ochota na to, by coś schrupać, kiedy żona wcina czekoladę a dzieci chipsy, szlag może człowieka trafić. Wymyśliłem więc, że czas zmajstrować sobie męską przekąskę. Po pierwsze musi być zgodna z Męską Dietą, a po drugie - musi licować z męską godnością.

  • Wszystko z ziemniaków odpada - węglowodany.
  • Wszystko z ryżu i makaronu odpada - j.w.
  • Popcorn odpada - tłuszcz i węglowodany.
  • Orzeszki ziemne - bez soli, te w skorupkach a nie prażone na tłuszczu - mogą być, chociaż też są niby tłuste...
  • Jajka?? Przekąska z jajek?? O zgrozo!
  • Ryby - niby mogą być, ale śmierdzą. Ruskie jedzą takie suszone rybki - niby w porządku, ale bez piwa to chyba grzech... Poza tym, jak już mówiłem - waniają straszliwie. Wędzone brudzą łapy - niepraktyczne przy kompie.
  • Mięcho... Ukochane mięcho. Nieocenione, niezawodne mięcho - trzeba było coś z niego przygotować. Parę godzin researchu zaowocowało decyzją. Beef Jerky. 
Beef Jerky to amerykańska nazwa na suszoną wołowinę. Jest to tradycyjny indiański sposób konserwowania mięsa przy użyciu soli i dumy, bądź słońca. W Stanach dostępna wszędzie, jak Snickersy u nas. Do tego w kilkunastu smakach. Na śniadanie dzisiaj zjadłem dwie paczki tego cuda przysłane przez szwagierkę i, nie przesadzam, szczęka mi opadła. Fan-tas-tycz-ne. Jedyne, co mnie zmartwiło to ilość chemicznych dodatków. Postanowiłem więc wykonać takowe cudo samodzielnie bez dodatków chemicznych. Oto przepis na Beef Jerky z 700 g wołowiny. Myślę, że po wysuszeniu zostanie około 200 g. 


Produkty:
  • Najlepsza wołowina, jaką możesz dostać. Pamiętaj - będziesz ją żuć praktycznie na surowo. Niech będzie krucha, niepoprzerastana, fantastyczna. Pamiętaj też, że podczas suszenia pozbywamy się wilgoci a nie tłuszczu. Tłuszcz zostaje i może zjełczeć a nawet przejść w stan zwany jadem kiełbasianym. Zgoda - jad kiełbasiany jest w cenie - można go sprzedawać jako broń masowego rażenia, lub klinikom chirurgii plastycznej (nazwa handlowa - botoks). I choć jestem pewien, że Edyta Górniak na pewno ucieszyłaby się domową metodą produkowania go - nasze Beef Jerky będzie lepsze chude i zdrowe.
  • Sos sojowy,
  • Sos Worcestershire,
  • Pieprz czarny, świeżo zmielony,
  • Papryka ostra - najlepiej w formie peperoncini - malutkich papryczek rozgniatanych bezpośrednio przed użyciem,
  • Cebula,
  • Parę ząbków czosnku,
  • Odrobina imbiru
  • Brązowy cukier (bez skojarzeń)
  • Na końcu w celu dodania męskości dorzuciłem jeszcze dwa dodatki: whisky i musztardę Dijon.
Narzędzia:
W poznaniu to się nazywa raszki.
Chętnie się dowiem, jak brzmi
nazwa oficjalna...
  • Ostry nóż,
  • Miska,
  • Deska do krojenia,
  • Piekarnik
  • Hmmm, po poznańsku to się nazywa "raszki" - hehe, takie coś, na czym stawia się blachy w piekarniku. Taka jakby kratka, tylko z równoległych... o matko idę zrobić zdjęcie. Raszek :P
  • Folia aluminiowa
  • Ręczniki papierowe
  • Zwykłe utensylia typu łyżka, czy szklanka, niewarte wspomnienia.
Przygotowanie:

Pierwsza sprawa - przygotowanie Beef Jerky nie jest robotą na 10 minut. Można ją podzielić na trzy etapy.

Etap pierwszy - krojenie i marynowanie
  • Umyj ręce. Szczególnie, jeśli robiłeś nimi rzeczy, o których twoja matka wolałaby nie wiedzieć... Jeżeli nawet nie - umyj mimo wszystko. I rób to co chwilę, po każdym dotknięciu czegoś niezwiązanego z jedzeniem, które przygotowujesz. 
  • Naostrz dobrze swój ukochany nóż, którego zazwyczaj używasz do szlachtowania dzików, niedźwiedzi i ruskich mafiozów. Naostrz go dobrze. Jesteś w końcu facetem, prawda? Tępe noże w domu to straszna plama na honorze... I ciężko nimi porządnie kroić...
  • Przygotuj deskę do krojenia, wyżej wspomniany element broni białej oraz miskę.
  • Po lewej stronie na zdjęciu moja ostatnia paczka Beef Jerky w sosie Teriyaki - coby nie było, żem gołosłowny.



  • Pokroj wołowinę na cienkie (3-4 mm) plastry. Najlepiej to zrobić wkładając mięso na jakieś 15-20 minut do zamrażarki - do momentu, kiedy pojawią się na nim kryształki lodu. Zdecydowanie ułatwia to krojenie. Mi się jednak nie chciało. Użyłem pokrojonych uprzednio plastrów na zrazy, więc musiałem je przekroić na pół w poprzek. Jeśli wydaje ci się to trudne do wykonania - wróć do punktu pierwszego.



  • Cienkie plastry mięsa należy pokroić w pasy. Postaraj się kroić w poprzek włókien - łatwiej wtedy odłamywać kawałki beef jerky, a także żuć je nie tracąc przy tym uzębienia, co pozwala nam powtarzać tę czynność kiedy tylko mamy na nią ochotę, a nie - kiedy mamy akurat zbędne kilkaset złotych na dentystę.
  • Plastry wrzucamy do miski.

  • Obierz i posiekaj lub zetrzyj na tarce cebulę.
  • Po pierwsze - cebulę obiera się zdecydowanie szybciej, jeśli ją najpierw przekroić na pół. A skoro mamy ją siekać to tak czy inaczej będziemy ją przekrajać. 
  • Po drugie - kiedy siekasz lub ścierasz (trzesz?) cebulę na tarce - staraj się nie nachylać i nie podglądać fantastycznych efektów swojej pracy jeśli lubisz swoje oczy. Jeśli natomiast lubisz je drażnić do łez - nachylaj się do woli. 
  • Tak więc cebulę można zetrzeć na tarce (wersja dla mało ambitnych). Ja jednak staram się nigdy nie tracić okazji do trenowania się w szybkim siekaniu swoim ukochanym narzędziem zbrodni. Efekty treningu - do michy.

  • Czosnek najłatwiej obrać jeśli lekko przycisnąć go nożem tak, by pękła skórka.
  • Na siekanie czosnku jestem jednak zbyt leniwy - używam praski... - i do mięsa...








  • A więc mamy w misce mięso, czosnek i cebulę. Czas na sos worcestershire - ja dodałem ok. pół szklanki...,








  • ...Sos sojowy. Mój to ciemny sos sojowy grzybowy. Zbyt intensywny, rozcieńczyłem go z wodą 50/50.






  • Ścieramy kawałek imbiru - odrobinę... Ja użyłem ok 1 cm.




  • Peperoncini - użyj tyle, ile lubisz... Pamiętaj, żeby wcześniej je rozgnieść.






  • Dość istotna rada. Po rozgniataniu palcem peperoncini doradzam wstrzymać się z dotykaniem tym palcem jakichkolwiek co wrażliwszych regionów skóry swojej czy hmm cudzej. Pod warunkiem, rzecz jasna, że nie chcemy, by nam ten palec połamano lub, by męska wołowina w plastrach była ostatnią męską rzeczą, jaka nam została.

  • Czarny, świeżo zmielony pieprz. Pieprz świeżo mielony jest o tyle lepszy, że można samemu regulować jak drobno zmielony chcemy. No i oczywiście ma trzy tony aromatu więcej, niż taki, który wietrzeje w pieprzniczce tygodniami...






  • Jeśli bardzo lubimy Vegetę, możemy jej tu użyć. Do napełnienia kosza na śmieci. Wszelkie tego typu "jarzynkowe" badziewia oszukują nasz smak glutaminianem sodu (jeśli chcesz, spytaj wujka google. powie ci całkiem sporo na ten temat). My, jako prawdziwi mężczyźni, chcemy smaku wołowiny a nie jakiegoś gluto-czegoś. Vegeta leci do wiadra.


  • Tutaj coś kompletnie wbrew zaleceniom mojej Męskiej Diety - łyżka brązowego cukru lub miodu. Cóż, mam nadzieję, że od łyżki cukru (która będzie zresztą wylana razem z całą marynatą a mięso osuszone) nie umrę.





  • Doprawiamy nasze dzieło męskimi dodatkami - 50 ml whiskey...






  • ...i łyżeczką ostrej musztardy Dijon. I proszę, nie zastępuj jej, przepraszam, stołową albo sarepską. Bądźże mężczyzną...





  • Mieszamy wszystko dokładnie. Nie bój się użyć ręki. Przecież ją myłeś... A mięso nie gryzie. To ty będziesz je gryźć już niedługo. Do roboty więc!






  • Na tym w zasadzie kończymy tę fazę. Zamykamy michę szczelnie streczem kuchennym (lub jeśli kto woli - folią spożywczą) i pakujemy do lodówki na parę godzin. Lub całą noc, jeśli mamy tyle cierpliwości... 




Wykonaliśmy kawał dobrej roboty. W praktyce, chociaż w formie pisemnej wygląda to na masę roboty, mi wszystko - z robieniem zdjęć i myciem naczyń w międzyczasie (tak wiem - mało męskie zadanie, ale po pierwsze - żony nie było w domu - a po drugie - jeśli chcę wciąż cieszyć się swoją męskością - lepiej myć naczynia po sobie w niektóre dni w miesiącu...) - zajęło 47 minut (co widać po dacie na każdym zdjęciu) - a więc tragedii nie ma.

Wieczorem ciąg dalszy - wieszanie i suszenie bez brudzenia piekarnika (bardzo przydatna umiejętność dla tych z nas, którzy nie lubią babskich krzyków i zrzędzenia w domu)

Męska decyzja - Męska dieta.

Mili Państwo, żarty się skończyły - tak mawiała moja fantatyczna nauczycielka języka Reja i Kochanowskiego - Jola Rżanek. A co konkretnie się skończyło? Otóż ni mniej, ni więcej, tylko czas bezkarnego podżerania wszystkiego pod rząd, zbierania opasłego katalogu wspomnień cudownych późnych obiadków, przedpodwieczorków, przekąsek międzypodwieczorkowych, podwieczorków właściwych i deserów po tychże, etc.; zwanego także śmietnikiem, balkonem lub prościej - brzuszyskiem. W ciągu czterech lat od ślubu udało mi się zebrać 20 kilo takich wspomnień i nastał czas ich gubienia. Nadeszła tak zwana czarna godzina, koniec świata, innymi słowy - dieta.

Diet, jak wiadomo, są setki tysięcy. Każda, oczywiście, jakżeby inaczej, jest dietą-cud. Jedyną słuszną, jedyną prawdziwą, samo zdrowie i tak dalej. 99% z nich oznacza w praktyce kilka spraw, z którymi nie mogłem się pogodzić:

  • Jedzenie niegodne człowieka,
  • Jedzenie niegodne, by nazywać je jedzeniem,
  • Jedzenie w ilościach niewartych wspominania,
  • Jedzenie w porach określonych z góry przez jakichś niegodnych zaufania jajogłowych,
  • Jedzenie niegodne mężczyzny!
Oczywistym było, iż przyjęcie jednego, z reżimów pasujących do któregokolwiek z powyższych określeń, po pierwsze - nie licowałoby z moją męską dumą, a po drugie - skończyłoby się szybko sromotną porażką, którą w samotności jeszcze możnaby znieść, ale w małżeństwie oznaczałaby spadek charyzmy o jakieś 970 pkt. i otwarcie na oścież furtki na przytyki wszelakiej maści. Czyli coś kompletnie nie-do-zaakceptowania.

I wtedy trafiłem na faceta, który, zda się, urwał się z choinki. Francuza twierdzącego, że najlepszą i najszybszą metodą na powrót do zniewalającej męskiej sylwetki i wywoływania omdleń u niewiast w każdym wieku, jest jedzenie tego, co najbardziej lubię - mięsa. Początkowo myślałem, że to tylko jakiś żart, lecz im więcej czytałem na ten temat, tym bardziej chciałem przekonać się na własnej skórze. A raczej na własnej słoninie. Nie będę tutaj powielać zasad dietu Pierre'a Dukan'a, zwanej planem Protal - wujek google jest w tej materii (jak i w każdej innej) bardzo pomocny. Pochwalę się tylko, że w ciągu pierwszych 15 dni zgubiłem 6,4 kg "wspomnień" jedząc 3 posiłki dziennie. Trzy posiłki składające się na przykład z:
  • Śniadanie - steak z tuńczyka
  • Obiad - steak z wołowiny
  • Kolacja - steak z łososia
Przepisy, jakie będę dodawał w najbliższym półroczu - będą przepisami zgodnymi z dietą protal, mającymi doprowadzić mnie z etapu obrazka górnego, do dolnego.